sobota, 24 lutego 2018

A miało być tak fajnie

Magdalena od kilku godzin siedziała w autokarze. Byli już prawie na miejscu. Podróż dla większości osób stanowiła mordęgę. Zbiórkę zaplanowano na piątą rano, a niemal wszyscy uczniowie byli zmęczeni i skacowani po szkolnej imprezie, do tego cała trasa miała zająć prawie dziewięć godzin.
W tym roku odbyły się dwie wycieczki. Wychowawczyni klasy IIb załatwiła po znajomości miejsca w ośrodku wypoczynkowym pod Giżyckiem nad jeziorem Niegocin. Wczasowisko w okresie zimowym nie miało zbyt wielu zainteresowanych, w chłodnych miesiącach zazwyczaj nie było chętnych na wypoczynek na mazurach. Dzięki znajomościom nauczycielki wyjazd kosztował niecałe 600 zł, a w cenę wliczono dojazd, wizytę w muzeum oraz zwiedzanie miasta. Klasa IIc postanowiła skorzystać z okazji i się dołączyć, nawet kierowca autokaru zgodził się towarzyszyć grupie przez cały tydzień w zamian za zwrot kosztów pobytu. Jeśli zaś chodzi o IIa, to jej uczniowie zdecydowali, że wolą jechać z pierwszoklasistami do Zakopanego. Jak w większości szkół ponadgimnazjalnych, klasy maturalne zostały pominięte. Nauczyciele uważali, że trzecioklasiści powinni się zająć nauką i nie mają czasu na wycieczki.
Frekwencja na wyjeździe okazała się niespodziewanie duża. Nieco ponad połowa uczniów zdecydowała się wziąć w nim udział, chodź do tej pory ciężko było cokolwiek zaplanować z powodu zbyt małego zainteresowania. Jako opiekunowie pojechały obie wychowawczynie, pani Sokół oraz pani Tomaszewska, która dołączyła na ostatnią chwilę.
Podskakujący na nierównościach autokar wyrwał Magdę z rozmyślań. Pojazd zjechał właśnie z szosy na polną dróżkę. Dziewczyna zauważyła kątem oka, jak ktoś wymiotuje z powodu wstrząsów, po czym poczuła coś, co wywołało u niej niepokój. Trwało to zaledwie kilka sekund i nie miała pewności, czy to nie jakieś urojenia. Jej zdaniem nie było szans na to, aby mogła poczuć coś takiego z tej odległości. Z drugiej strony to raczej oczywiste, że klątwa nie pozwoli jej na spokojny wypoczynek.
Gdy dojechali wreszcie na miejsce, zaczął padać śnieg. Pasażerowie nieśpiesznie wysiedli z pojazdu. Magda rozejrzała się wokoło. Znajdowali się w środku lasu. Wygląd gospodarstwa miał przywodzić na myśl bliskość natury. Wszystkie budynki posiadały drewnianą fasadę, naprzeciwko bramy znajdował się obiekt mieszkalny, po bokach umiejscowiono stajnie, oborę oraz pomieszczenia gospodarcze. Dziewczyna nie mogła tego widzieć, ale na tyłach zorganizowano część rekreacyjną. Cały teren otaczał płot zbity z nieobrobionego drewna. Dookoła panował niesamowity spokój, można było usłyszeć szum drzew, rżenie koni i ciche gdakanie kur.
Właściciel ośrodka, który był niskim, siwym i grubawym człowiekiem po sześćdziesiątce, wyszedł uczniom na powitanie, od jakiegoś czasu miał problemy finansowe, dlatego cieszył go widok prawie czterdziestu osób, każda z nich zapewniała ponad sto złotych zarobku. Dołożył im nawet dodatkowy rabat, byleby tylko zdecydowali się przyjechać.
– Witajcie w naszym ośrodku wczasowym! – powiedział tubalnym głosem. – Wiem, że to nie najlepszy moment na wypoczynek na mazurach, ale jestem pewien, że będziecie się tu świetnie bawić. Na tyłach znajduje się tor do jazdy konnej, jeśli będziecie chcieli pojeździć poproście mnie, albo Tomka, który tu pomaga, cała reszta atrakcji w każdej chwili jest do waszej dyspozycji, nie musicie prosić o zgodę –  kontynuował. – Możecie się swobodnie poruszać po terenie całego gospodarstwa. Mamy tu stanowisko do strzelania z łuku i małą siłownię, a na stołówce znajduje się kilkanaście gier planszowych. Jeśli będziecie chcieli, możemy zorganizować ognisko a nawet dyskotekę. W zimie nie mamy za wielu pracowników, ale moja żona będzie dla was gotować, a ja i Tomuś w każdej chwili służymy wam pomocą.
– Czy możemy już wejść do domu? – zasugerowała pani Sokół. – Zrobiło się trochę zimno.
– Już, oczywiście – zreflektował się mężczyzna. – Powiem jeszcze tylko, że aby dostać się do pobliskiej wsi, wystarczy iść około pół godziny drogą, jest tam niewielki market, w którym znajduje się również stoisko z pamiątkami. Do jeziora prowadzi dróżka pod drugiej stronie posesji, dojdziecie tam w kilkanaście minut. Nie radziłbym jednak opuszczać terenu po zmroku, a do lasu to najlepiej się w ogóle nie zapuszczać, pełno tu dzików i niedźwiedzi.
– A czy nie powinny zapaść w sen zimowy? – spytała podejrzliwie Magdalena.
– Owszem… ale są również wilki, a one nie zapadają w sen – dodał, po czym wprowadził wczasowiczów do budynku.
Tuż za drzwiami znajdowała się ogromna stołówka, przez którą trzeba było przejść, aby dostać się do dalszej części budynku. Właściciel zostawił nauczycielkom klucze, po czym ruszył do kuchni, aby pomóc żonie w przygotowywaniu obiadu. Klasa IIb natychmiast ruszyła do części mieszkalnej, już dawno uzgodnili ze sobą kto z kim ma mieszkać. Pani Michalska miała jednak inną wizję, chciała podjąć kolejną próbę integracji swojej grupy, dlatego rozdzieliła uczniów po pokojach losowo.
Magda wylądowała razem z Malwiną Piłatnik i Sarą Łucznikowską. Gdy dziewczyny wreszcie poszły do siebie, ich oczom ukazał się skromny i schludny pokoik. Wszystko było wykonane z drewna, nawet na ścianach ułożono boazerię. Wyposażenie bardziej pasowało do góralskiej chaty niż do ośrodka na mazurach. Miały do dyspozycji jedno łóżko zwykłe i jedno piętrowe oraz ogromną szafę, dwie szafki nocne i komodę. W pomieszczeniu znajdowały się również drzwi do niewielkiej, lekko zapuszczonej łazienki.
– Zajmuję łóżko na dole! – krzyknęła Madzia, po czym uwaliła się na upatrzonym miejscu.
Po chwili wstała, aby się rozpakować. Może nie miało być tak źle? Trafiła do pokoju z Malwiną, która zawsze zachowywała się w porządku, i Sarą, która zazwyczaj była czymś naćpana i miała wszystko gdzieś. Sasek nawet nie przyjechał, a reszta klasy od jakiegoś czasu starała się jakoś wkupić w jej łaski.

Gdy obiad dobiegł końca, zaczynało już zmierzchać. Kilku uczniów, mimo ostrzeżenia właściciela ośrodka, postanowiła udać się do wsi, pod pozorem spalenia kalorii po posiłku. Nauczycielki zgodnie stwierdziły, że wszyscy są na tyle dojrzali, że mogą iść sami. Nieważne ile było w tym prawdy, ważne że same nie musiały się nigdzie ruszać.
Wyprawa miała dwa jasno określone cele: żarcie i alkohol. Nikt nie obawiał się wilków, nie do końca wierzono w to, że można się na nie natchnąć, a nawet jeśli, to nie mieli czego się bać.  Zaciągnęli ze sobą Magdalenę, a skoro mogła pokonać demony, to dzikie zwierzęta tym bardziej. Dziewczyny zupełnie nie interesowała wycieczka do marketu, miała jednak zamiar rozejrzeć się po okolicy. Otoczenie wydawało się wręcz sielankowe, nie zauważyła nic, co mogło wydać się podejrzanie. Mimo to miała złe przeczucia.
– Gdzie ten sklep? – spytał jeden z uczniów, gdy już dotarli do pierwszych zabudowań.
– Chyba tam. – Madzia wskazała na budynek, nad którym poniszczony widniał szyld z czarnym kotem i napisem „Brutto”. – Jestem po wrażeniem tej januszowskiej fantazji – stwierdziła.
Całe towarzystwo udało się na zakupy. Magda z rozbawieniem przyglądała się uczniom, którzy wybierali alkohol tak, jakby zależały od tego losy świata. Demonicy po chwili znudziło się to zamieszanie, postanowiła poświęcić chwilę na obejrzenie regału z pamiątkami. Poza sezonem nikt nie uzupełniał jego asortymentu, jednak wciąż znajdowało się na nim kilka bibelotów. Nastolatki z reguły nie interesowały takie pierdoły, jednak kubeczek z napisem „pamiątka z zadupia” skradł jej serce.
Dziewczyna bez dalszej zwłoki skierowała się do kasy. Położyła na ladzie upatrzony kubek oraz paczkę Laysów o smaku fromage, po czym syknęła, gdy przypadkiem dotknęła poświęconego krucyfiksu przyklejonego pod blatem.
– Wszystko w porządku? – spytała sprzedawczyni.
– Chyba wbiła mi się drzazga – skłamała, po czym schyliła się aby obejrzeć to, co zadało jej ból. – Czemu trzymacie krzyż pod stołem?
– A tak bez powodu… Strzeżonego Pan Bóg strzeże, prawda? – Kobieta zaśmiała się nerwowo.
Za Magdaleną zaczęła się ustawiać kolejka, dlatego postanowiła nie drążyć tematu. Zapłaciła za swoje zakupy, uważając, aby sklepowa nie zauważyła czerwonego śladu na jej palcach, po czym wyszła poczekać przed sklepem na resztę grupy. Miała coraz większe obawy, jednak postanowiła siedzieć cicho, dopóki wszystkiego nie sprawdzi. Wciąż łudziła się, że to tylko jej paranoja.
Po około kwadransie wszyscy byli gotowi do drogi. Nikt wcześniej nie wpadł na to, aby zabrać ze sobą pełnoletniego ucznia, jednak sprzedawczyni nikogo nie zapytała o dowód. Kupienie czterech reklamówek wódki i piwa, oraz podobnej ilości przekąsek nie sprawił żadnego problemu.
– Powiedzcie mi geniusze… Jak chcecie to wszystko przemycić, skoro nauczycielki nie mają raczej zamiaru ruszać się ze stołówki? – zapytała zaciekawiona. – Jest nas siedmioro, a wy macie ze sobą alko dla całej wycieczki.
– Wszystko mamy obmyślone – odpowiedział jeden z uczniów. – Użyjesz swoich mocy i podasz to przez okno komuś, kto ma pokój na piętrze.
– A niby dlaczego miałabym to zrobić?
– Madzia, no nie bądź taka – jęknął.
– Myślicie, że jak nagle zrobicie się dla mnie mili, to zapomnę o tym, jak wcześniej mnie traktowaliście? – fuknęła. – Co będę z tego miała?
– Butelkę Żubrówki? – zasugerował.
– A po jaką cholerę mi Żubrówka, skoro demony mojego rodzaju nie mogą się w żaden sposób upić?
– No dobra… ­– Uczeń stracił fason, czym rozbawił demonicę. – Kupiłaś chipsy serowe, prawda? My mamy takie cztery, jeśli nam pomożesz, to ci je damy.
– Dorzuć jeszcze jakieś dwie czekolady i umowa stoi.
Ostatecznie Magdalena musiała transportować alkohol już od połowy drogi, ponieważ chłopacy mieli za mało siły, aby pokonać cały dystans z takim obciążeniem. Całe szczęście, że nie spotkali po drodze nikogo z miejscowych, bo z lecących i pobrzękujących reklamówek ciężko by było się wytłumaczyć.
Przemycenie zaopatrzenia nie sprawiło żadnego problemu. Gdy byli kilka metrów przed bramą, wykonali telefon do wtajemniczonej uczennicy, która natychmiast otworzyła u siebie okno. Magda upewniła się, że na dworze niema nikogo z pracowników ośrodka ani kadry pedagogicznej, po czym przy pomocy telekinezy przeniosła torby do pokoju, gdzie zakupy trafiły w bezpieczne ręce. Uczniowie wkroczyli do budynku mając przy sobie jedynie siatki z przekąskami, bez problemu minęli niczego nie podejrzewające nauczycielki, które spokojnie popijały sobie kawę.
Po ich powrocie, do kolacji zostały ponad dwie godziny, Magdalena miała czas, aby skończyć się rozpakowywać. Gdy wróciła do stołówki pod ścianą zauważyła coś w rodzaju szwedzkiego bufetu. Właściciele mieli za mało rąk do pracy, aby szykować specjalny posiłek dla czterdziestu osób, dlatego ustawienie talerzy, chleba i podstawowych dodatków do kanapek wydawało się najrozsądniejszą opcją.
Dziewczyna wzięła sobie trzy pajdy chleba i obłożyła je serem i szynką. Wstyd było jej się przyznać, ale mimo biegłości w używaniu wszelkich możliwych ostrzy, nadal nie potrafiła rozsmarować masła, w razie czego wmawiała wszystkim, że po prostu bardziej smakuje jej na sucho.
Stołówka była jeszcze praktycznie pusta, demonica wzięła swoje jedzenie i usadowiła się przy jednym z wolnych stołów. Rozkoszując się posiłkiem, zaczęła się leniwie rozglądać.
Podłużne pomieszczenie przypominało wnętrze staropolskiej gospody. Na ścianach, pokrytych boazerią, wisiało kilkanaście obrazów przedstawiających mazurski krajobraz. Rolę stołów pełniły ciężkie, dębowe ławy, przy których stały krzesła do kompletu. W ogromnych oknach wisiały purpurowe zasłony sięgające niemal do ziemi, drzwi wejściowe zostały zaś wykonane z drewna okutego żelaznymi sztabami. Po środku jednej ze ścian stał ogromny, lekko osmalony, ceglany kominek, nadający stołówce przytulnego klimatu.
Ludzie powoli się schodzili, sporo stołów zostało już zajęte. Co jakiś czas rozlegały się jęki oburzenia, spowodowane brakiem keczupu oraz czegokolwiek do picia. Zaczęło się robić dość głośno.
– Mam nadzieję, że kolacja będzie wam smakować – powiedział gospodarz, gdy już zgromadziła się większość uczniów. – Cisza nocna standardowo zaczyna się o dwudziestej drugiej, prosiłbym aby wszyscy przed snem zamknęli okiennice. Tutejsza młodzież lubi robić żarty wczasowiczom, więc to dla waszego bezpieczeństwa.

Śnieg padał przez całą noc. Z samego rana, ziemię pokrywało pięć centymetrów białego puchu. Tego dnia była zaplanowana wycieczka do muzeum, po śniadaniu uczniowie mieli około godziny wolnego. Ledwo zdążyli się rozejść do swoich zajęć, gdy nagle po terenie ośrodka rozległ się krzyk przerażenia. Ludzie zbiegli się do obory, skąd dochodziły wrzaski, przed wejściem zastali płaczącą ze strachu Malwinę.
Dziewczyna nie była w stanie odpowiedzieć na żadne pytania. Tomek, młody mężczyzna, który pomagał w gospodarstwie, postanowił zajrzeć do budynku, aby sprawdzić co się stało, jego śladem poszli inni. Na ziemi leżały martwe świnie i kury.  Widok był straszny, zwierzęta wypatroszono żywcem, ich zwłoki zostały rozwleczone wszędzie było pełno krwi, której rozbryzgi pokrywały wyściółkę i ściany.
– Chciałam zobaczyć zwierzęta i zastałam to – wydukała Malwina, gdy już doszła do siebie.
– Czy może mi ktoś wytłumaczyć co się tu dzieje?! – wrzasnęła pani Tomaszewska, która właśnie przyszła na miejsce zdarzenie.
Kobieta przegrała grę w marynarza ze swoimi koleżankami z pracy, więc to ona musiała sprawdzić o co chodzi. Przespała śniadanie, obudziła się dopiero pół godziny temu, dlatego wciąż miała na sobie szary, puchaty szlafrok i męską piżamę z logo Avengers. Przed wyjściem na zewnątrz założyła jedynie kozaki, w które niedbale wcisnęła spodnie. Uczniowie, z szacunku dla swojej ulubionej nauczycielki, z trudem powstrzymali się od śmiechu.
– Pan Wojtek mówił, że w tych lasach są wilki – odpowiedział pracownik.
- Nie opowiadaj bzdur! – wrzasnęła chemiczka, gdy już zobaczyła co się stało. – Gdyby to były wilki, słyszelibyśmy w nocy hałas, poza tym te zwierzęta zostały zabite tylko dla wnętrzności, mięso jest nietknięte.
– To tylko plotki…
– Gadaj! – wrzasnął któryś z uczniów.
– Ja wiedziałem że ta wycieczka to zły pomysł, ale pan Wojtek się uparł – jęknął Tomek. – Od sierpnia mieliśmy coraz mniej klientów, we wrześniu nie mieliśmy ich już wcale, mamy problemy finansowe, a nie mamy tego luksusu co inne ośrodki. Nie możemy zamknąć gospodarstwa poza sezonem, mamy tu tuzin koni, kury i świnie… To znaczy mieliśmy…
– Gadaj wreszcie!
– Zaczęło się od tego, że wędkarze nie mogli złowić żadnych ryb, choć wcześniej było ich pełno. Potem coś zaczęło atakować zwierzęta gospodarskie, później zaginęło starsze małżeństwo, które poszło na spacer do lasu. – Przerwał na chwilę, aby uspokoić swój głos. – Znaleziono ich kilka dni później, zmasakrowanych i wypatroszonych. Policja zrzuciła winę na dzikie zwierzęta, ale to nie prawda, w  tych lasach nie ma za wielu drapieżników, nawet głupią wiewiórkę ciężko spotkać. Od tamtej pory nikt nie wchodzi do lasu nawet w dzień. Turyści również omijają to miejsce. Ludzie w wiosce powiadają, że to robota demonów, ale demony przecież nie istnieją… Prawda?
– Madzia, powiedz coś! – pisnęła Malwina.
– Właściwie to… – zaczęła dziewczyna.
– Co?!
– Mam mówić teraz?
– Natychmiast! – zażądał któryś z uczniów, którego kolejne doniesienie o piekielnikach wytrąciło z równowagi.
– No dobrze – westchnęła. – Jak wczoraj jechaliśmy autokarem, to poczułam obecność demoniego terytorium.
– I nic nam nie powiedziałaś?!
– Mówię wam teraz. W nocy poszłam do lasu, aby się upewnić. Siedlisko demonów znajduje się godzinę piechotą stąd.
– Ale nas obronisz, prawda? – spytała pani Tomaszewska, zupełnie nie przejmując się obecnością całkiem obcej osoby.
– To terytorium jest ogromne, ma prawie pół kilometra średnicy, nie mogłam przekroczyć granicy, bo by mnie zauważyli, ale w środku znajduje się od kilkunastu do kilkudziesięciu demonów i co najmniej dwóch nekromagów. Jeśli zaatakują na raz nie mam szans.
– A co z tym twoim stowarzyszeniem?
– Skontaktowałam się z nimi z samego rana, niestety wyślą kogoś najwcześniej za dwa tygodnie…
– Ale przecież jest tu kilkadziesiąt demonów, a my znajdujemy się w dziczy!!! – jakaś uczennica wpadła w panikę.
– Pozwólcie, że wytłumaczę wam jak działa Stowarzyszenie – podjęła spokojnie Magdalena. – Jest tajne, więc mamy mało ludzi, bo potencjalni pracownicy nie wiedzą gdzie wysłać CV, nie możemy sobie pozwolić na rozbudowaną ochronę. Mamy tylko trzy siedziby rozmieszczone w strategicznych miejscach:  Warszawa, Kraków i Szczecin, oprócz tego po jednym zespole łowców w każdym większym mieście. Mamy cholerny deficyt ludzi, a w zimie wszyscy wolni pracownicy uganiają się w Tatrach za białymi wędrowcami.
– Masz na myśli potwory z Gry o Tron? – zdziwił się jeden z uczniów.
– Zbieżność nazw jest raczej przypadkowa, bo demony, które mam na myśli, bardziej niż serialowych white walkerów, przypominają to czym kichała Elsa w Gorączce Lodu… Co nie znaczy, że nie odgryzą ci twarzy gdy się na nie natkniesz. Od kilkudziesięciu lat jakiś nekromanta co zimę sprowadza kilka tysięcy krwiożerczych bałwanków, a stowarzyszenie nie jest w stanie go złapać, więc muszą ganiać za jego śmiesznymi tworami.
– Nic nie rozumiem – wtrącił się nagle Tomek.
 – To siedź cicho, a najlepiej idź w cholerę i nam do jasnej anielki nie przeszkadzaj! – warknęła chemiczka.
– Najbliższy wolny zespół znajduje się w Białymstoku, ale na taką ilość demonów potrzebna grupa uderzeniowa z Warszawy – kontynuowała Magdalena. – Biali wędrowcy, którzy upodobali sobie atakowanie turystów mają pierwszeństwo przed demonami, które atakują głównie zwierzęta, dlatego musimy czekać w kolejce. Wiele doniesień o demonach było rozwiązywanych w podobny sposób, i na ogół nikt przez to nie ginął. Nie tylko stowarzyszeniu zależy na utrzymaniu tajemnicy. Demony z jakiegoś powodu również nie chcą przypuszczać ataków, które jednoznacznie ujawniłyby ich istnienie. Łowcy uważają, że na razie jesteśmy bezpieczni, chyba że…
– Chyba że co?!
– Ten demon, który tu dzisiaj był, mógł wyczuć moc artefaktu, jeśli tak, to pewnie wróci z kolegami aby ją zdobyć.


Po recenzji Ogarnąć Apokalipsę, pojawił się u mnie kryzys egzystencjalny. Podobno na tym blogu robię te same głupie błędy, bardzo chętnie bym jej poprawiła, ale ich nie widzę...
Cosik długo mi zeszło z tą publikacją, a następny rozdział pojawi się pewnie po jeszcze dłuższej przewie, bo skończyły mi się ferie i czas wrócić do nauki. Mimo to, na pewno nie porzucę tego bloga, a rozdziały będą się pojawiać w miarę rozsądnych odstępach, dopóki będę miała co publikować. Póki co mam napisane do dziewiętnastego rozdziału i właśnie na dwudziestym skończyła mi się wena, ale na razie nie ma się co tym przejmować.
Co myślicie o takim wypadzie na ferie? Niby spoko, sielanka natura i w ogóle, a tu nagle pojawiają się wypatroszone zwierzęta i demony. Przecież klątwa nie mogła pozwolić Madzi na spokojny wypoczynek. Jak myślicie, co nasza bohaterka z tym wszystkim zrobi? I co znowu odwalą durni uczniowie?