Zgodnie z obietnicą,
nauczycielka oddała kartkówki z języka niemieckiego pod koniec lekcji. Gdy
Magdalena spojrzała na dopiero co otrzymałą pracę, zamrugały wszystkie światła w sali.
– Madzia znowu dostała pałę z
niemca! – zaśmiał się ktoś z tyłu.
– Nic na to nie poradzę – jęknęła dziewczyna. – Mam uraz do Niemiec i
ten język nie wchodzi mi go głowy.
– Jakim cudem demon może mieć
jedynkę z niemieckiego? Chyba umiesz mówić po demoniemu, prawda?
– Wbrew powszechnej opinii
język demonów w niczym nie przypomina szwabskiego. Demonii jest o wiele
bardziej wyraźny, czysty i wyrafinowany. Ma też o wiele prostszą gramatykę –
wyjaśniła. – A niemiecki brzmi jakby ktoś miał nadmiar śliny w ustach –
burknęła.
– A możesz powiedzieć coś w
tym języku? – poprosiła zaciekawiona nauczycielka.
– To nie jest dobry pomysł –
odmówiła. – Dla mnie brzmi pięknie i magicznie, ale zwykłym ludziom krwawią
uszy. Wszystko zależy też od mocy włożonej w słowa, bo i zgony się zdarzały…
– To może lepiej nie…
Język niemiecki był ostatnią
lekcją tego dnia, pozostałe zostały odwołane z powodu szkolnej imprezy. W trakcie rady pedagogicznej, dyrektorka doszła
do wniosku, że trzeba jakoś rozładować napięcie, jakie wywołała w uczniach
informacja o istnieniu demonów i artefaktu, dlatego postanowiła zorganizować
bal karnawałowy. Na motyw przewodni wybrała weneckie maski. Decyzję podjęto dość
spontanicznie. Wszystko trzeba było zorganizować w ciągu tygodnia, potem
zaczynały się ferie, w które udało się zorganizować wyjazdy dla uczniów.
Pani Trzeciak miała rację, z
powodu tej niewielkiej imprezy, jej podopieczni zapomnieli o problemach. Ich
głowy zaprzątało przygotowanie wystroju, zaplanowanie ubrań, oraz wymyślenie
sposobu na przemycenie alkoholu do szkoły. Zdążyli już częściowo przywyknąć do
nowej sytuacji. Przez dwa tygodnie nikt nie widział żadnego demona, a Madzia
wciąż znajdowała się w pobliżu. Byli tylko nastolatkami, beztroskie życie to ich
specjalność, mimo grozy, która powinna miedzy nimi panować, bez trudu
prowadzili normalny tryb życia.
Zaczęli również dostrzegać,
że Magdalena jest całkiem zwyczajną osobą. Trzymała się raczej na uboczu i nie
szukała kontaktu z innymi uczniami, jednak jej zachowanie w żaden sposób nie
odbiegało od normy. Gdy się denerwowała, elektryka zaczynała wariować, czasem
używała mocy do przestraszenia innych, ale wszyscy uznawali to za zabawne. Nikt
już nie pamiętał, dlaczego nastolatka była celem kpin i szykan. Ludzie, którzy
nigdy nie brali udziału w dręczeniu demonicy, nie mogli zrozumieć, jakim cudem stała się ofiarą.
Większość dziewczyn wariowało
z powodu krótkiego terminu przygotowań. Musiały kupić i zaplanować ubrania oraz
dodatki, a to wymagało sporego nakładu czasu. Magda postawiła jednak na wersję
ekonomiczną. Pół roku wcześniej natknęła się w lumpeksie na czarną suknie
wieczorową ze złotymi zdobieniami. Mimo porwanych rękawów i pobrudzonego dołu,
nastolatka stwierdziła, że strój miał potencjał, dlatego zdecydowała się wydać parę złotych. Na tę okazję nadawał się wprost idealnie.
Madzia nie miała wcześniej
ani czasu, ani ochoty na zajmowanie się kiecką, ale w końcu wzięła się do roboty.
Przeróbka zajęła jej kilka godzin. Odpruła rękawy i skróciła spódnicę
pozbywając się przy okazji plam. Zmieniła w ten sposób długą suknie wieczorową
w małą czarną. Zamierzała również
zrezygnować z butów na obcasie, których nawet nie miała, i założyć glany z
wysokimi cholewkami. Jeśli zaś chodzi o dodatki, to maska w weneckim stylu i długie, czarne rękawiczki
zostały zakupione w chińskim markecie.
Demonica była jedną z
niewielu uczennic, które postanowiły zostać po lekcjach aby pomóc dokończyć
przystrajanie sali gimnastycznej. Większość osób, zajmujących się wieszaniem
dekoracji, stanowili chłopcy. Dziewczyny wolały wrócić do domu i poświęcić się
urodowym obowiązkom. Magdalenie dwie godziny nie robiły jednak różnicy, dla
niej ważne było to, że wystrój wyglądał cudnie.
Pod sufitem wisiały błyszczące
serpentyny, drabinki zostały pokryte czerwonym suknem. Przyczepiono do niego
złote balony, oraz papierowe wachlarze, a ponad nimi wiły się kolorowe lampki
choinkowe. Na parkiecie leżała, zawsze używana podczas takich imprez, brązowa wykładzina.
Pod ścianami ustawiono ławki, które nakryto białymi obrusami i posypano
brokatem. Uczniowie mieli przynieść później jedzenie oraz naczynia, aby stworzyć
szwedzki bufet. Ochotnicy zajmowali się salą gimnastyczną od dwóch dni, ale
udało im się stworzyć nastrojowe miejsce.
Gdy Magda wreszcie dotarła do
domu, było po piętnastej. Bal miał rozpocząć się o osiemnastej, dlatego
postanowiła poświęcić część wolnego czasu na dokończenie pakowania się na ferie.
To miała być jej pierwsza wycieczka od czasu zielonej szkoły w piątej klasie,
gdzie uczniowie zamknęli ją w szafie. Żaden nauczyciel nie wpadł na to, aby poszukać dziewczynki. Kiedy udało się jej wyłamać zamek i uwolnić, dostała karę za to, że
spóźniła się na zbiórkę i nie poszła na zwiedzanie miasta. To nie był najgorszy wyjazd nastolatki, ale od tamtej pory miała uraz do wycieczek szkolnych i
unikała nawet klasowych wyjść do kina czy teatru.
Zielona szkoła trwała tylko
trzy dni, a wyjazd na ferie miał obejmować cały tydzień, Magdalena obawiała się
tego, co może ją spotkać, ale chciała się wreszcie przełamać i jakoś wyjść do
ludzi. Uczniowie wreszcie przestali okazywać swoją nienawiść, więc był to
idealny moment.
– Jesteś pewna, że chcesz tam
jechać? – Jej rozmyślania przerwała mama.
– Przecież już zapłaciłyśmy,
nie można tego odwołać.
– Ale czy na pewno dasz radę?
– Pewnie, od dawna nie
płonęłam przez sen, moje moce wariują trochę mniej niż zwykle, do tego ludzie
ze szkoły wydają się wreszcie mnie lubić – uspokoiła matkę.
Magdalena wysiadła z
samochodu pod szkołą. Pakując się na wycieczkę straciła poczucie czasu, więc
była odrobinę spóźniona. Nie licząc butów, jej strój kosztował mniej niż dwadzieścia
złotych, dziewczyna wyglądała jednak oszołamiająco. Całości dopełnił delikatny
makijaż, oraz włosy związane w niedbały warkocz.
Mama pomogła Magdzie
wyciągnąć ciasta z auta. Mimo otwartej niechęci i prześladowania demonicy,
uczniowie od zawsze uwielbiali wypieki pani Sosnowieckiej i nie potrafili ich sobie odmówić. Kobieta w
ten sposób zapewniała córce pozytywne oceny z zachowania niemal od początku jej edukacji. Tym razem, gdy
nastolatka wydawała się być szczęśliwa, matka postanowiła postarać się jeszcze
bardziej i upiekła trzy blachy.
– Pomóc ci to zanieść? –
spytała kobieta.
– Nie trzeba – odpowiedziała,
kładąc swoją maskę i torebkę na stosie pudełek. – Dam sobie radę.
Dziewczyna pewnie chwyciła
opakowania i ruszyła w stronę szkoły. Gdy zrobiła kilka kroków, potknęła się o
wystającą płytę chodnikową.
„ No kurwa, jednak nie dam
rady” – pomyślała gdy leciała na ziemię. Szybko skupiła się i użyła mocy, aby zatrzymać
swoje rzeczy w powietrzu, sama wylądowała na kolanach. Ostrożnie wstała,
ciesząc się, że jej rękawiczki oraz
ciasta są całe. Ludzie mają dziwny system wartości…
– Tylko mi się tu nie zabij! –
krzyknęła jej matka, ponownie wysiadając z samochodu.
– Dzięki
mamo – jęknęła. – To świetna rada dla demona.
– Czy ty przypadkiem nie masz
daru widzenia w ciemności? – kontynuowała. – Boję się pomyśleć, co by się
stało, gdybyś założyła szpilki…
– Czy możesz przestać się ze
mnie nabijać?!
– Dobrze wiesz, że nie –
zaśmiała się. – Pokaż no się. – Zaczęła otrzepywać sukienkę córki. – Dobra,
wciąż jesteś śliczna, a to zadrapanie na kolanie zagoi się w ciągu kwadransa.
Dobrze, że nie założyłaś rajstop…
– Widzę, że przejęłaś
się tym, że się potłukłam – fuknęła, udając obrażoną.
– Kochanie, przypominam, że raz
wróciłaś do domu z twarzą nadpaloną kwasem, gdybym nad każdą twoją raną
rozczulała się jak normalna matka, to już dawno bym zwariowała – odpowiedziała.
– Idź już, bo spóźnisz się jeszcze bardziej.
– Dobrze mamo – mruknęła
nastolatka, po czym skierowała się w stronę wejścia do budynku.
– Magda! – krzyknęła za nią
matka.
– Co znowu? – jęknęła.
– Ściągnij te ciasta, zanim
ktoś je zauważy.
Dziewczyna skarciła się w
myślach za swoją głupotę, po czym ostrożnie ułożyła na swoich rękach wszystkie
rzeczy. Dziękowała Bogu za to, że nikt nie widział jej wpadki. Do szkoły
dotarła już bez żadnych przygód.
Kiedy zostawiła płaszcz w
szatni, natychmiast skierowała się na piętro do sali gimnastycznej. Gdy główne
światła zostały zgaszone, a lampki choinkowe włączone, dekoracje robiły
piorunujące wrażenie. Stół uginał się od różnych napojów i przekąsek, ciężko
było znaleźć miejsce na ciasta pani Alicji. Na balu było mnóstwo ludzi,
impreza już dawno trwała by w najlepsze, gdyby nie to, że szkolne głośniki
uległy drobnej awarii i były właśnie rozkręcane przez grupkę uczniów
na korytarzu.
Magdalena, zajęta
rozkładaniem wypieków, kątem oka spostrzegła, że w jej stronę idzie Justyna, zaraz za nią
podążały jej psiapsióły. Wszystkie miały na sobie szykowne kreacje. Klara
poszła nawet krok dalej i założyła długą, czarną suknię wieczorową wyszywaną
cekinami. Nie odmówiły sobie również wizyty u kosmetyczki i fryzjera.
Zdecydowanie wyróżniały się na tle reszty uczniów, którzy mimo posiadania
odświętnych strojów, nie zainwestowali aż tyle w swój wygląd. Dziewczyny
wyglądały, jakby przyszły na jakąś galę, a nie szkolną imprezę. Nawet ich
maski sprawiały wrażenie niesamowicie drogich.
– Zarąbista kiecka –
stwierdziła Justyna. – Gdzie ją kupiłaś?
– W lumpeksie – odparła bez
namysłu demonica.
– Serio?! Nie domyśliłabym
się. Jesteś odważna, skoro się tak otwarcie do tego przyznajesz.
Magdalena w ostatniej chwili
ugryzła się w język. Nastolatki na własne oczy widziały, jak w pojedynkę
walczyła z trzema pomiotami. Przyjęła na siebie atak, aby ochronić innych, ale
była odważna dlatego, że przyznała się do kupowania ubrań w second handzie.
Ludzie naprawdę mają dziwny system wartości.
– Bo wiesz, ja przez kilka
godzin biegałam po najmodniejszych butikach – kontynuowała. – Klara zrobiła
podobnie, jedynie Karolina nie miała w tym tygodniu czasu na zakupy i kupiła
sukienkę w Zarze. Na szczęście wciąż trwa sezon studniówkowy i łatwo coś
znaleźć…
– A mówisz mi to wszystko bo?
– A no tak, bo mam do ciebie
sprawę i chciałam jakoś zagadać – zreflektowała się. – Trochę głupio wyszło z
tymi świętami, więc mam dla ciebie prezent teraz – powiedziała, po czym
wręczyła Magdzie małą torebeczkę. – Te perfumy wybrała moja mama, mam nadzieję,
że ci się spodobają.
– Jasne, twoja mama na pewno
ma świetny gust. – odpowiedziała Magdalena.
Dziewczyna przyjęła podarek,
po czym wyjęła niewielką buteleczkę z opakowania. W domu posiadała jedynie
perfumy z Hello Kitty, kupiła je jeszcze w podstawówce. Już dawno były
przeterminowane, ale za każdym razem jakimś cudem umykały jej podczas generalnego
sprzątania. Nastolatka nie znała się na zapachach, w ogóle nie lubiła się
perfumować, jednak była pewna, że misternie zdobiony flakonik, który właśnie
trzymała, kosztował kupę kasy. Żal jej było go otwierać, dlatego schowała prezent
do torebki, z zamiarem wypróbowania go w domu.
– A maskę do gdzie kupiłaś? –
podjęła po chwili Klara.
– W chińskim markecie –
westchnęła Madzia.
– To my już pójdziemy. – Speszyła
się, zupełnie jakby usłyszała coś gorszącego. – Jakbyś chciała, to pod zasłoną,
po lewej stronie od drzwi jest kilka butelek wódki i jedna whisky.
– Jasne, dzięki.
W tym samym momencie demonica zauważyła, że
talerz z ciastem, który jeszcze przed chwilą znajdował się w ręce Sary, jej
koleżanki z klasy, leciał właśnie na ziemię. Magdalena niewiele myśląc użyła
telekinezy aby uchronić wykładzinę przed
zabrudzeniem, po czym ostrożnie ułożyła talerzyk z plackiem na dłoni
dziewczyny.
– Wow, wielkie dzięki. – Po
tych słowach podeszła do Magdy. – Stałaś jakieś dziesięć metrów ode mnie, a
mimo to złapałaś moje ciacho.
– Nie ma za co. – Madzia
podejrzewała, że Sara Łucznikowska znowu jest naćpana. – Zdążyłam to już
dzisiaj przećwiczyć na większą skalę.
– A obciągniesz mi na
odległość?! – zawołał Mariusz Sas, który stał na pod ścianą z kolegami.
Demonica uśmiechnęła się
złowrogo, jej oczy rozbłysły czerwienią, gdy skupiła się na spodniach od
garnituru Saska. Owinęła materiał wokół jego klejnotów, następnie zwinęła go tak
mocno, że chłopak jęknął z bólu i padł na podłogę, wywołując przy tym salwę
śmiechu.
– Zawsze chciałam to zrobić –
oświadczyła dziewczyna, po czym przybiła piątkę z Sarą.
– Jest niegroźna, tak? –
mruknęła znajdująca się po drugiej stronie pomieszczenia pani Sokół.
– On sobie na to zasłużył
pani Marysiu – odparła stojąca obok niej dyrektorka, po czym upiła kolejny łyk
soku z wódką, którą podkradła uczniom.
Miała powoli dosyć tej
demonicznej afery.
Świetne! Nareszcie rozdział:)
OdpowiedzUsuńO mój Boże... Komentarz!!! Jednak ktoś to czyta:)
UsuńTrochę infantylne, ale wyjątkowo przyjemnie się czyta :)
OdpowiedzUsuń